Mój mąż Krzysztof skończył w czerwcu 50 lat. Od zawsze mieszka w Kluczborku, kocha to miasto i spacery po okolicznych lasach. Jest osobą, która nigdy na nic się nie skarży, nie chce zajmować sobą zbyt dużo przestrzeni. Zawsze skory do pomocy innym. Taki jest właśnie Krzysztof – mój mąż i ojciec naszej dwójki dzieci.
Wcześniej prawie w ogóle nie chorował. Dlatego z diagnozą w maju 2020 – rak jelita grubego w zaawansowanym stanie – zawalił nam się świat. Podczas operacji wycięto mu guza, potem była chemioterapia i nasze działania, żeby wspomóc leczenie. Szukaliśmy pomocy wszędzie. Opłaciło się. Jelito było czyste. Niestety nie dane nam było długo cieszyć się tym faktem. Dzięki zebranym przez Fundację Rakiety pieniądzom, wsparciu wspaniałych ludzi, mąż został przebadany bioskanerem i okazało się, że niestety ale jest przerzut na wątrobę. Szybka reakcja w szpitalu, od razu zlecono kolejną chemioterapię z przeciwciałami. Ponoć najlepszą, ale nie dla mojego męża. Nie zadziałała. Lipcowy tomograf wykazał powiększenie zmian na wątrobie. I znowu, dzięki wsparciu wielu wspaniałych osób, sięgnęliśmy po niekonwencjonalne metody leczenia. Warto, jest efekt – jest lepiej. Niestety za leczenie konwencjonalne musimy obecnie również zapłacić. Lekarze, aby ratować zdrowie mojego męża, musieli wrócić do pierwszej chemioterapii, a to, wg przepisów w naszym kraju, już się drugi raz choremu nie należy. W sumie koszty leczenia męża obecnie to około 7000 zł miesięcznie.
Moim marzeniem jest móc spełnić marzenie mojego męża (i moje oczywiście też), który w pewnym momencie leczenia powiedział: „Wygrałem bitwę, chcę wygrać wojnę z rakiem.”